Śniadanie zjedliśmy w typowy turecki sposób. Całe jedzenie ustawione było na obrusie. Niby normalna rzecz, gdyby nie fakt, że obrus zamiast na stole leżał na podłodze i to, że wszyscy jedzą wspólnie z każdej miski. Po południu zwiedzaliśmy fabrykę skarpetek, bo przyjaciel tego przyjaciela był jej właścicielem. A później jak zawsze podzieleni na dwójki ruszyliśmy dalej do Balkesiru. Mieliśmy się spotkać na dworcu autobusowymi. I znowu mieliśmy problem, bo w Belkesirze są dwa dworce, a my oczywiście wylądowaliśmy na dwóch różnych. Na dworcu, już po spotkaniu całą czwórką, podczas przyrządzania posiłku zainteresowała się nami turecka policja, ale w końcu potraktowała nas przyjaźnie i zostawiła w spokoju. Noc spędziliśmy w krzakach w pobliżu wylotówki.