O 4 rano dopłynęliśmy do Chanii. Niezwykle uroczego miasteczka położonego na północnym wybrzeżu wyspy. Od razu po przypłynięciu zamiast zwiedzać miasto skierowaliśmy się do parku wodnego. Byliśmy pierwsi i od 6 rano spaliśmy już pod zamkniętą bramą, z niecierpliwością czekając na otwarcie. W parku spędziliśmy praktycznie cały dzień. Po zamknięciu chcieliśmy wrócić do Chanii darmowym busem, ale ponieważ nie przyjechał, rozbiliśmy się w pobliskim gaju oliwnym. Kiedy po kolacji Sebastian wrócił do parku, żeby umyć naczynia, zaczepił go ochroniarz i po wyjaśnieniu mu sytuacji stwierdził, że zamówi nam taksówkę i tak wróciliśmy chcąc nie chcąc do Chanii na koszt parku wodnego.
Niezwykle kolorowe ciasne uliczki starego miasta zrobiły na nas duże wrażenie. Po dokładniejszym zwiedzaniu miasta i szukaniu jakiegoś miejsca na nocleg znaleźliśmy w końcu pomnik nad wybrzeżem, do którego dało się wejść i w którym postanowiliśmy przenocować. Gdy układaliśmy się do snu podszedł do nas miejscowy i łamanym angielskim zapytał czy mamy jakiś „problem”. Po wyjaśnieniu mu sytuacji stwierdził, że możemy przenocować u niego. Okazało się że mówiąc „u niego” miał na myśli zamknięty nocny klub, w którym zresztą sam mieszkał.