Pomimo że wstaliśmy o 7.20 to trzeba było rano opłukać z piachu rowery i wystartowaliśmy dopiero o 10.00. Po dojechaniu do Dingle Town zostawiliśmy bagaże w informacji turystycznej i już bez obciążenia postanowiliśmy objechać końcówkę półwyspu. Jechało się dobrze w końcu nie padało i było całkiem ciepło (ok. 21 stopni), po drodze ciągle się zatrzymaliśmy podziwiając widoki i robiąc zdjęcia. Płw. Dingle okazał się jednym z najciekawszych miejsc podczas całej wyprawy.
Po zabraniu sakw ruszyliśmy w stronę Tralee przez przełęcz Corone. Wjazd na przełęcz okazał się bardzo ciężki, nie dość że cały czas ostro pod górę to do tego mocno wiało nam w twarz. W okolicach przełęczy były gęste chmury, a więc podziwianie widoków odpadało bo widoczność liczona była w metrach. Do tego mżawka i 13 stopni, przez co podczas zjazdu było naprawdę zimno, szczególnie że byłem ubrany w krótkie spodenki i sandały. Po zjeździe na dół rozbiliśmy namiot znowu na plaży, skąd mieliśmy wspaniały widok na zachód słońca.