Ze względu na padający deszcze wstaliśmy trochę później, obudziło nas w końcu stado krów idące na pastwisko obok naszego namiotu. Gdy ruszyliśmy w drogę zatrzymał się obok nas samochodem jakiś staruszek, który najpierw spytał się nas jaki dziś dzień tygodnia i jaka data po czym nas pobłogosławił i pojechał dalej – podróżnik w czasie czy co ?
Kiedy dojechaliśmy do Garinish Garden zaczęło padać więc schroniliśmy się pod daszkiem, obok sklepu pamiątkowego, stamtąd obserwowaliśmy rodzinę irlandzką, która akurat urządziła sobie piknik w parku nieopodal i pomimo deszczu cały czas kontynuowali swoje spotkanie, niektórzy tylko wyjęli parasolki. Jak widać Irlandczycy zdołali się świetnie przyzwyczaić do pogody panującej w swoim kraju.
Dalej już w deszczu ruszyliśmy na koniec półwysep Beara. Zaraz za Castletownbere ujrzeliśmy ładną zatokę obok której był drogowskaz do jakiegoś zamku. Na końcu niewielkiego półwyspu znaleźliśmy ruiny zamku Dunboy, w których postanowiliśmy rozbić namiot. Przed snem jeszcze wykąpaliśmy się w zimnej wodzie w zatoce i przeszliśmy się po niewielkim rezerwacie.